29 lutego 2012

Pieskie życie sikorki...

Miałem coś napisać o modraszce ale wena najwyraźniej mnie opuściła. Drapałem się po głowie, oglądałem powyciągane z szuflady zdjęcia...  I nic!

Aż przypomniałem sobie jak gdzieś w środku ostatniej jesieni (czyli chyba w... styczniu) wybrałem się na spacer z rodziną do jednego z warszawskich parków. Ponieważ miał być to relaks, zabrałem ze sobą tylko odrobinę sprzętu... jakieś pięć kilogramów... Rożne ptaszory oswojone są tam z kręcącymi się ludźmi. A nuż któryś podejdzie na odległość fotograficzną.

W końcu wypatrzyłem krzak z małym karmikiem przy którym kręciło się kilka sikorek. Położony w zacisznym miejscu, kilka metrów od ścieżki. Zatrudniłem Młodego do trzymania na wyciągniętym ręku ziarenek słonecznika i stanąłem w strategicznym miejscu. Sikory są niezwykle ciekawskie... kiedyś w podobnej sytuacji modraszka zrobiła mi stójkę tuż przed nosem. Normalnie poczułem na twarzy podmuch. Zrobiłbym jej zdjęcie w locie szerokim kątem gdybym go akurat miał zapiętego na aparacie.
W każdym razie młody stoi przejęty... sikorki coraz bliżej... aż tu nagle łomot... obok nas przelatuje radośnie wielkie psisko. Sikorki zniknęły...

Stoimy więc cierpliwie dalej... ale po chwili kolejny pies, zainteresowany naszymi osobami albo po prostu rozbawiony przebiega tuż obok. Sikorki znowu zniknęły w środku krzaków.

Przy czwarty czy piątym razie zaczął mną tyrpać lekki nerw. Nie żebym miał coś przeciwko psom. Sam mam ich parę ... ale to już przesada. Żeby tak kilka razy pod rząd? No rzesz ty w cara!!!

I tak się zacząłem zastanawiać czy moje psiaki też się tak zachowywały na spacerach. Mam nadzieję, że nie. Raczej w takiej sytuacji bym je odwołał. Bo przecież widać co robimy... chyba? Już nie mówię o samym fotografowaniu, choć aparat z obiektywem jest dość duży. Ale wyciągnięta ręka w stronę karmika to chyba widok dość jednoznaczny.

Przypomniała się mi przygoda sprzed lat. Fotografowałem wtedy wróble (o których niedawno pisałem). Znalazłem świetne do tego miejsce. Obok małego mostka w parku rósł sobie krzak. Na nim czasem przesiadywały ptaki. Sypałem na barierkę trochę łakoci dla wróbli i stałem sobie wygodnie oparty o poręcz. Ptaki dość szybko uznały mnie za nieszkodliwego dziwaka i lekceważyły zupełnie.
Idąca pobliską alejką mama z kilkuletnim dzieckiem zobaczyła mnie i puściła się niemal biegiem oraz z okrzykiem:
- Zobacz Michasiu... pan fotografuje ptaszki!!!
- Już nie... - miałem ochotę skomentować.
Bo oczywiście żaden wróbel tego nie wytrzymał.

Chyba, żeby wychować psy, trzeba najpierw ich właścicieli...

A sikorki ... dały sobie radę. Słonina i słonecznik znikały w szybkim tempie. Jedynie ja zamiast mieć zdjęcia na ręku albo pojedynczej gałązce i z rozmytym tłem, zrobiłem takie jak widać.
Następnym razem wybiorę się do parku w czasie kiedy będzie w nim niewiele ludzi.









28 lutego 2012

Wisła - Lśnienie lodu...



Zima zmierza ku końcowi. Jeszcze trochę mrozi i wieje ale na wierzbowych gałązkach widziałem już pierwsze bazie. Lód na Wiśle w szybkim tempie zanika. Zapewne są to jedne z ostatnich zimowych zdjęć w tym sezonie. Zrobiłem je tuż przed ociepleniem. W sumie to był prawie upał - dziesięciostopniowy mróz zaledwie. Dzięki temu, że zima była mroźna ale bezśnieżna, mogłem fotografować skutą lodem rzekę wyglądającą jak lodowisko... no... prawie jak lodowisko...








 

25 lutego 2012

Wisła - stanęła...


... przynajmniej miejscami. Dwa tygodnie z mrozem przekraczającym nocami dwadzieścia stopni, wystarczyło by większość rzeki znalazła się pod lodem. Środek Mazowsza a widoki prawie arktyczne...





24 lutego 2012

Wróbelek ptaszyna niewielka...

... wróbelek istota niewielka,
on brzydką stonogę pochłania.
Lecz nikt nie popiera wróbelka.


Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery?!


Kocjcie wróbelka, dziewczęta,
kochajcie do jasnej cholery!

Konstanty Ildefons Gałczyński /1947/


Szedłem sobie z Młodym przez warszawskie osiedle. Młody ma niecałe sześć lat i wiedzę o przyrodzie, która jakoś tak przyszła sama z racji na zainteresowania Starych. Nie miał nawet trzech lat kiedy oglądał z babcią jakąś wystawę gdzie były zdjęcia taty... stoją przed wielkim zdjęciem lecącego ptaka. Babci coś się przypomniało, skojarzyło (pracę magisterska robiłem - mówiąc kolokwialnie - "na mewach")  i mówi:
- Zobacz Krzysiu, to chyba jest mewa?
A Młody z powagą i wyraźną dezaprobatą:
- Babciu...  przecież to jest czajka!!!

W każdym razie wędrujemy sobie między blokami gdy z pobliskiego krzaka furknęło małe stadko wróbli.
- Tato, a co to za ptaki ?
- Wróble... odpowiedziałem machinalnie.

..........................................

- Jak to??? Cooo???To Ty nie znasz wróbli???

A potem przyszła refleksja. Faktycznie. Ja też dawno ich  nie widziałem. W miejscach gdzie było ich pełno teraz jest pusto. Wszechobecne jeszcze przed paru laty ćwierkanie umilkło. Niby słyszałem, że liczebność wróbli zmniejszyła się ostatnio drastycznie ale pierwszy raz uświadomiłem sobie jak bardzo. Przez następne dni zrobiliśmy małe poszukiwania w okolicy. Gdzie coś tylko ćwierknęło, zwracało natychmiast naszą uwagę. Znaleźliśmy! I wkrótce wiedzieliśmy gdzie i na którym krzaku można je spotkać. Ale jest ich tak niewiele, że aż smutno było patrzeć.

Któregoś dnia wędrując sobie po jednym z warszawskich wielkosklepów w poszukiwaniu tego i owego, usłyszałem znajome ćwierkanie! Gdzieś blisko! Rozglądam się i co widzę. Kilka wróbli siedzi sobie w najlepsze pod dachem. Dokładnie nad stoiskiem z pieczywem! W najbardziej strategicznym miejscu!

Zawsze odkładałem fotografowanie wróbli na później. Bo było ich tyle i tuż obok... myślałem że zawsze zdążę. A tu wygląda, że teraz będzie dużo trudniej. Znowu się okazało, że w fotografii nie ma później...

Wieści z ostatniej chwili: wędrując niedaleko krzaka gdzie regularnie przesiaduje kilkanaście wróbli, zauważyłem, że samczykom ciemnieją dziobki i krawaty się robią takie bardziej eleganckie. Wiosna coraz bliżej :)




Wróbelek zimą... wiosną ma czarny dziobek i wyraźniejszy krawat...
... i wróbliczka w kwiatach. 





23 lutego 2012

Falując na wietrze...



Spoczywałem tam. Leżałem zwalony i patrzyłem w niebo niebieskimi moimi oczami. Zapomniałem się cały. Byłem nieistniejący...

Edward Stachura: " Falując na wietrze"




Na rozstajach dróg
pod mostami lat
chwieje się świat

wiatr
wyrywa z głów
pierzastych traw
tysiące słów 
i niesie

        Janusz Kliś

















14 lutego 2012

Koniki polskie - Ja tylko trawkę... tak...

Jeszcze nigdy żadne źdźbło trawy nie uciekło przed koniem...

                                   /zasłyszane gdzieś/




Ten kawałek wygląda na bardzo smaczny...

... no właśnie, pycha. Miód w gębie normalnie... 


Ej no!!! Zaraz!!! Co jest???

Proszę nie fotografować!!!


12 lutego 2012

10 lutego 2012

Wisła - zamarza sobie ciągle...

Matka Natura jest przewrotna... cały dzień pogoda dopisywała. Słońce, miły piętnastostopniowy mrozik. Postanowiłem wyskoczyć wieczorem nad Wisłę, zobaczyć czy przez kilka dni coś się zmieniło, może zamarzło bardziej.

Pod wieczór pojawiły się chmury. Wrzuciłem sprzęt do samochodu i czekałem... W końcu postanowiłem jednak ruszyć. Najwyżej skończy się na... "rozpoznaniu w terenie". Po drodze pojawiło się jednak w chmurach na zachodzie małe okienko. Nadzieja wzrosła i dodałem gazu. Okienko zniknęło... Zdjąłem nogę z gazu.

Gdy dojechałem na upatrzone miejsce, coś się jeszcze raz w chmurach zakłębiło, rozbłysło czerwienią. Na kilkanaście minut najwyżej... Ale i tak zdążyłem przy fotografowaniu zmarznąć na kość. Mróz przekraczał dwadzieścia stopni. Do tego lekki wiaterek.

Zastanawiałem się jaka temperatura byłaby wtedy przy bezchmurnym niebie? Dwadzieścia pięć? Trzydzieści stopni na minusie? Wszak chmury działają jak kołderka i pod nią zazwyczaj jest cieplej.



Prawie wszystko zamarznięte. W oddali widać tylko fragment  gdzie  płynie  główny nurt. I potem znowu lód aż  po drugi brzeg

Spiętrzenia kry przy brzegu...

Poziom wody opadł o metr... lód przy brzegu popękał i utworzył ząbki :)



09 lutego 2012

Wisła - mrozi dalej...



Te zdjęcia miały się ukazać wcześniej. Niestety... Wielki Zerojedynkowiec w swej Absolutnej Mądrości postanowił się wtrącić niczym "Deus ex machina" i ... machina się zepsuła! Na ponad tydzień skazany zostałem na analogowe życie. Dobrze, że chociaż zawartość dysku udało się uratować.

Mróz zbierał siły. Wieczorami osiągnął 20 stopni a nocą dochodził nawet do 25 stopni poniżej zera. Minimalna temperatura zarejestrowana w tych dniach przez mój termometr wynosiła - 27 stopni.  Wisła zaczęła błyskawicznie zamarzać. Na zdjęciu sprzed dwóch dni lód był jedynie przy brzegu a rzeką płynęła rzadka śryżowa kra. Teraz połowa szerokiej odnogi była już skuta lodem a kra chrzęściła obijając się co chwila o siebie.

Przyjechałem na miejsce jeszcze przed świtem. Nad samą wodą podnosiła się delikatna mgiełka. Mróz próbował dogadać się z moim nosem i uszami. A kiedy wzeszło słońce pojawiły się gęsi. Musiały nocować na którejś z pobliskich wysp. Trzy klucze, dobrze ponad setka ptaków... zostały na zimę? Już przyleciały? Nie wiem. Latały nad Wisłą jakby ogłupiałe nieco pogodą. Wszak tydzień temu było jeszcze... całkiem ciepło!

Po kolejnych kilku dniach zamarzła zresztą cała odnoga. Od lodu wolna pozostała tylko tak zwana wartówka po drugiej stronie widocznych w oddali wysp. Czyli miejsce gdzie woda płynie najszybciej i najtrudniej jej zamarznąć...

Ale o tym... już niedługo... mam nadzieję...